Kolejny świetny temat!

Dzięki, Panowie!
W sąsiednim wątku narzekałem na ostatnie przedstawienia, czas zatem na przypomnienie tych dobrych.
W pamięci przechowuję szczególnie spektakl sprzed paru lat z toruńskiego Teatru Horzycy ,,Maria Stuart'' według Schillera. Wybraliśmy się wówczas grupą znajomych na premierę. Był to czas, gdy postać królowej Marii działała na moją wyobraźnię i akurat sporo wówczas o niej i rozmawiałem, i czytałem, toteż tym bardziej byłem ciekaw, co z tej historii wycisnął zarówno Schiller (niestety, nie czytałem tego dramatu), jak i Grzegorz Wiśniewski, reżyser.
Przynętą było też obsadzenie dwóch głównych ról - Elżbietę zagrała Jolanta Teska, Marię - Maria Kierzkowska, która niezaprzeczalnie wyrosła na pierwszą damę Teatru Horzycy. To było rzeczywiście starcie władczyń; iskry leciały niemal bez przerwy. Sam zaś spektakl wprost ociekał namiętnościami. Szczególnie grą, nie tyle występującą topless Marią Kierzkowską (siedem lat temu golizna w teatrze nie była aż tak powszechna jak teraz; zresztą w inscenizacji toruńskiej była to golizna zastosowana z namysłem, nie dla taniego chwytu).
Oszczędna scenografia spodobała się ogromnie nawet na mnie, ceniącemu nieco inną estetykę. Stylistyka chłodnego biurowca, lustrzane ściany, w których odbijali się widzowie niby ława przysięgłych (to akurat podobno był zamierzony efekt; nie mogło to nie zrobić wrażenia) i ograniczenie kolorów do odcieni szarości, popielu, czerni, z wyjątkiem turkusowej sukni Elżbiety i burgundowej - Marii. Znać jednak było we wszystkim wysoką jakość i materiałów, i wykonania. Zresztą świetne proporcje tak w dekoracjach, jak i w kostiumach zawsze się sprawdzają, niezależnie od obranej stylistyki.
Chciałem pójść na to przynajmniej jeszcze raz, ale zawsze jakoś wybór padał na inne spektakle (czego potem żałowałem).
Na marginesie - historia Marii Stuart znowu pojawia się na polskiej scenie, tym razem operowej (Warszawa) - Donizetti. I to wkrótce, w przyszłym miesiącu. Czy ktoś się wybiera?
Przy okazji - kto nie zna Teatru Horzycy, szczerze polecam wizytę też ze względu na architekturę. To dziecko słynnej wiedeńskiej spółki Fellner & Helmer rozrzucającej przed stuleciem świetne obiekty teatralne w Europie Środkowej (nie tylko zresztą teatralne; lwowski George jest też ich autorstwa). ,,Horzyca'' lśni też nowym blaskiem po gruntownej konserwacji sprzed paru lat.
Drugi spektakl, który nie tylko nie pozostawił mnie obojętnym, ale do którego często wracam z uśmiechem, przymykając oczy, to ,,Rusałka'' Dvoraka wystawiana w Glyndebourne. Wspominam to jak baśniowy sen, jak przedsionek raju. Wcześniej widziałem przedstawienia operowe tylko w Polsce i albo były zrobione w sposób piękny, elegancki albo przeciwnie - z ograniczonym budżetem, co najczęściej dawało wrażenie niechlujności. Tymczasem pierwszy raz zobaczyłem spektakl zniewalający, olśniewający, który po prostu porwał! Świetna gra plus scenografia, bardziej nowoczesna niż w dawnym stylu, lecz nie do końca. Była niczym wyjęta z książek z symbolicznymi baśniami. W pamięci mam też stroje, zwłaszcza zjawiskowe kostiumy nimf. Strona plastyczna była autorstwa Rae Smith (zawodowo również dekoratorki wnętrz), której moja znajoma przepowiada wielką karierę, a ja szczerze jej tego życzę.
Zresztą sama muzyka i libretto w ,,Rusałce'' są jednymi z moich ulubionych; w jakiś sposób odnajduję się w tym (,,Pieśń do Księżyca'' chyba zawsze będzie miała dla mnie osobiste znaczenie...).
Swoją rolę w tym śnie odegrała też atmosfera Glyndebourne - nowoczesny teatr na terenie arystokratycznej posiadłości, rozległe bajeczne ogrody (niewątpliwie echo myśli ogrodniczej Gertrude Jekyll ujęte w ramy strzyżonych, wysokich żywopłotów), w oddali pasące się krowy i owce, a na tym tle spacerujący i piknikujący w przerwie spektaklu (długiej, ponadgodzinnej) melomani - panie w olśniewających sukniach i fryzurach, faceci obowiązkowo w smokingach, niosący kosze z prowiantem. Czy można wyobrazić sobie wspanialsze niedzielne popołudnie i wieczór?
I jeszcze dwa słowa o moim ulubionym spektaklu TV. To ,,Wesołych świąt'' Alana Ayckbourne'a w reżyserii Holoubka. Jeśli lubicie angielski humor (tu również momentami czarny), niekończące się, doskonałe dialogi i uwielbiacie Magdalenę Zawadzką, to spektakl dla Was.
Wątek dotyczy recenzji, ale wybaczcie, że złamię zasady. W planach mam, m.in. ,,Uprowadzenie z seraju''; chcę to wreszcie usłyszeć nie z płyt. I zobaczyć! Może uda mi się wybrać do Glyndebourne, bo jest na afiszu w nadchodzącym sezonie, ale wiem, że ,,Uprowadzenie'' jest grane też w Warszawskiej Operze Kameralnej. Ale jaki to spektakl! Marionetkowy! Nigdy nie byłem na operze, gdzie śpiewacy są za parawanem, a grę powierzono marionetkom (rozumiem, że tak to rozegrano). Gdyby ktoś z Was to widział albo słyszał o spektaklu więcej, proszę, piszcie. W każdym razie chodzą słuchy, że WOK ma w planach powołanie osobnej sceny marionetek w PKiN-ie. To może się udać, prawda?