Barcie,
Twoje odczucia w sytuacji życiowej, jaką opisujesz, wydają się bardzo zrozumiałe. Tu jest sporo chłopaków (może i dziewczyn, ale one są mniej wylewne) w sytuacji podobnej: niepokój poczucia "inności" w środowisku pochodzenia i w wieku dojrzewania (gdzie praktycznie nie było alternatywy dla bycia "zwyczajnym") w momencie przeniesienia się do większego ośrodka na studia zamienia się w poczucie: "muszę coś wybrać". Dotychczasowe "trzymanie się" i niezauważanie "problemu" wynikało z zanurzenia w rodzimym środowisku - to jakby zewnętrzny pancerz, który u owadów pełni tę samą rolę, co szkielet u innych gatunków (kręgowców? nie jestem biologiem, a uczyłem się tego wieki temu

). Teraz, po wyrwaniu się z tamtego gorsetu (który jak każde ograniczenie z zewnątrz daje jednak poczucie bezpieczeństwa!) pojawia się przed Tobą pełne spektrum możliwości oferowanych przez "świat". Znasz je przecież z internetu, mediów itd. Twoja młoda krew woła o szukanie szczęścia w ramionach chłopaka, Twoje poczucie tego, co należy, (wyniesione z domu) podpowiada życie zgodne z przykazaniami. Ale te "przykazania" były także elementem tamtego porzuconego pancerza i dziś nie widzisz ich samoistnego sensu.
Propozycję dla Ciebie mam taką: postaraj się zmienić swoje postrzeganie nas i siebie na tym tle. Zacznij widzieć, dostrzegać w naszych historiach elementy podobne do Twojej historii i sytuacji.
Teraz masz (zrozumiałą!) potrzebę uznania nas tu na tym forum jeśli nie za "świętych", to w każdym razie za ludzi "wiedzących, dokąd idą", by na tym tle odróżnić siebie jako tego, który nie wie. To dość normalny mechanizm: czujesz się źle w swojej sytuacji i potrzebujesz do tego potwierdzenia, że Twoje "nieszczęście" jest wyjątkowe, zupełnie różne od naszych odczuć. Proszę Cię, uwierz mi, że takie myślenie może zdarzyć się nawet 60-latkowi! I że to daje się zmienić! Jeszcze pół roku temu czułem się jedynym odrzuconym przez świat facetem, samotnym ze swym wyrokiem: "cierpienie do końca życia". I tylko o to się modliłem - żeby to życie się skończyło. Ale tak się złożyło, że na tym forum znalazłem świadectwa, które rozbiły to moje "ukochane" poczucie absolutnie wyjątkowego nieszczęścia (tak, znajdujemy poczucie bezpieczeństwa, "kochamy" własne nieszczęście, bo w nim jesteśmy "u siebie"). Świadectwa tych wszystkich młodych ludzi (dwa lub trzy razy młodszych ode mnie) otrzeźwiły mnie. Zrozumiałem, że nie tylko nie jestem sam, lecz że Bóg jest większy i silniejszy od tego całego nieszczęścia. On nie zastąpi mi faceta w łóżku lub w życiu domowym, ale daje mi znacznie więcej, dzięki czemu ta potrzeba niknie, zmniejsza swoje względne znaczenie.
Konkluzja: daj sobie, nam i Panu Bogu szansę. Poczytaj spokojnie starsze wpisy i dyskusje na tym forum, szukając jednak nie potwierdzenia, że Twoja sytuacja jest zupełnie inna, lecz przeciwnie - elementów, odczuć i doświadczeń podobnych. Przy całym szacunku dla Twojej wyjątkowości jako osoby (każdy z nas jest niepowtarzalny, każdego z nas Bóg stworzył indywidualnie, nie za pomocą sztancy!), istota Twoich problemów i rozterek jest podobna do naszych.
A jeśli uda Ci się nawiązać to poczucie wspólnoty na tym forum, to przyjdzie też czas na rozmowę o dylemacie "jaki jest sens wejść między ludzi, którzy wokół czegoś [Boga] się skupiają, mają wspólne wartości a ja ich nie podzielam?". Jak napisał Kapelan: Jezus cały czas stoi w oknie i wygląda Ciebie. To nie jest oferta jak w supermarkecie - kupię sobie na kolację piwo albo wino. To pytanie, kim jestem? Skąd jestem? W starej piosence "odpowiedź zna tylko wiatr", lecz w Piśmie wiatr to synonim Ducha Świętego. Nie warto z góry Go odrzucać i to tylko dlatego, że dziś - w sensie wyłącznie psychologicznym - "tego nie czujesz". Odważ się sprawdzić to duchem, nie psychiką. Herbert napisał:
Bądź wierny Idź