Witaj. Piszesz o wielu trudnych sprawach. Nie będę udawał, że w pełni rozumiem, co czujesz, choćby dlatego, że nie doświadczyłem straty tylu bliskich osób w tak krótkim czasie. Ale problem tak zwanej samotności w tłumie nie jest mi obcy.
Ja nie jestem osobą szczególnie towarzyską, trzymam ludzi na dystans - przynajmniej na początku. Jeżeli złapię z kimś dobry kontakt, to otwieram się i okazuję szczere emocje, w przeciwnym razie ten dystans pozostaje na stałe, mimo że staram się być miły i życzliwy.
Czasami człowiek ma wrażenie, że cały świat ma coś przeciwko niemu, że nie akceptuje go, lekceważy albo po prostu ignoruje, traktuje jak powietrze. Gdy sam mam takie odczucia, to wiem, że problem jest tak naprawdę we mnie, ze względu właśnie na ten dystans, rezerwę, barierę chłodu, jaką wokół siebie potrafię stworzyć. Wynika to trochę z braku zaufania do ludzi, wiary w to, że zostanę zaakceptowany i będzie to akceptacja szczera, bez żadnych ironicznych czy lekceważących podtekstów.
W Twoim przypadku jest inaczej, bo, jak piszesz, jesteś zawsze serdeczna i otwarta, ale być może jest jakaś granica kontaktu emocjonalnego, której podświadomie strzeżesz. Ale to tylko przykład, nikt tego problemu za Ciebie nie odkryje i nie wyjaśni lepiej, niż Ty sama.
Być może słyszałaś o książce "W dżungli życia" podróżniczki Beaty Pawlikowskiej, jeżeli nie - to polecam Ci ją. Nie jest to co prawda książka o charakterze chrześcijańskim, ale dobrze opisuje stan, w którym odczuwamy pustkę i brak porozumienia ze światem, nie wiedząc jednocześnie, o co właściwie nam chodzi. Bywa, że tak bardzo zaangażujemy się w sprawy innych ludzi, że zapominamy o sobie. Tymczasem dla siebie także trzeba znaleźć czas i zrozumienie, stać się swoim własnym przyjacielem.
Pozdrawiam ciepło

Z Bogiem!