Ciekawy temat. W sumie ile osób, tyle będzie odpowiedzi. Każdy z Nas pewnie inaczej na to patrzy, a i zdefiniować się tego jednoznacznie nie da...
Jak dla mnie "życie w obfitości" powinno mieć dwa wymiary, ten doczesny i duchowy, one są w pewnym sensie ze sobą powiązane, chociaż ten cytat z Biblii raczej wskazuje na wartość życia duchowego, ale do rzeczy.
Żyć w obfitości tutaj, to dla mnie żyć godnie, mieć dom, do którego się wraca, pracę, czas dla siebie i dla przyjaciół. Mieć za co przeżyć. Za każdym razem, gdy myślę o ludziach bezdomnych, czy w trudnej sytuacji materialnej, a sporo takich jest, to dopiero wtedy doceniam wartość takiego przywileju, który wydaje mi się często tak oczywisty i normalny... To bardzo cenne. I jeżeli w tej kategorii ująć obfitość doczesną, to mogę powiedzieć, że żyje w obfitości.
Natomiast jeśli chodzi o sprawy duchowe, cóż obfitość duchowa to zapewne łaska wiary, (jedni powiedzą, że łaska, inni, że naiwność) to także taki stan ducha, który umożliwia pogodzenia się z samym sobą, ze swoimi słabościami, ułomnościami, stan wewnętrznej harmonii. To otwartość na drugiego człowieka, umiejętność empatii ale także stawiania granic, to szacunek do siebie i innych. To dostrzeganie Bożego pierwiastka w drugim człowieku. Myślę, że w ten sposób to rozumiem, no i w tej dziedzinie nieco u mnie gorzej, daleko mi do stanu wewnętrznej harmonii i silnej wiary, ale któż wie może coś się z czasem zmieni...
Pozdrawiam
