jeden z najbardziej udanych moich urlopów ... wyprawa w góry w pojedynkę.
Samotna wyprawa nie musi być przyjemna. Dla mnie był to pierwszy raz w momencie, kiedy już polubiłem siebie i spędzanie czasu ze soba samym

(nie zawsze wychodziła mi relacja ze sobą).
Poczucie swobody, odpowiedzialności za siebie (to akurat mi nie wyszło...burza na małym kozim wierchu nauczyła mnie pokory, a chmury idące z hali gąsienicowej powinny być dla mnie wtedy przestrogą a nie były!), przestrzeń, otwarcie na to co wenątrz i na zewnątrz nie macone potokiem słów swoich czy cudzych. Jeszcze chwila a zastukałbym do pustelni na kalatówkach

No i za sprawą burzy mój urlop był survivalowy. Chłopiec musiał być męzczyzną i to pokornym, bo zdającym się na swojego Boga.
Polecam góry, które mają w sobie coś z kobiecego powabu i męskiego testosteronu
